Mrowiec: Chcę pomóc w walce o awans [WYWIAD]

pilkaSpecjalnie dla czytelników oficjalnej strony internetowej Miejskiego Klubu Sportowego Karolina kilka słów o swojej piłkarskiej karierze oraz grze dla Biało-Niebieskich powiedział środkowy obrońca – Adrian Mrowiec. Przypomnijmy, iż w swoim dorobku Adrian ma występy w polskiej ekstraklasie, litewskiej pierwszej lidze (w tym mistrzostwo i puchar tego kraju) oraz szkockiej Premiership w barwach Heart of Midlothian (na zdj.).

Wojtek Syntyrz: Jak to się stało, że trafiłeś tutaj, do Jaworzyny? Patrząc na to, gdzie grałeś, wydaje się to nieprawdopodobne…
Adrian Mrowiec: Kompletny przypadek. Zakończyłem cztery miesiące temu grać oficjalnie i zawodowo w piłkę z powodu problemów zdrowotnych. Lekarz odradził mi grę po kilku operacjach kolana. Ostatnim moim klubem był Górnik Wałbrzych, ale zrezygnowałem ze względu na codzienne treningi i obciążenia. Ostatecznie mogło doprowadzić mnie to do kalectwa, więc odpuściłem. Wytrzymałem kilka miesięcy i przy okazji turnieju młodzików w Wałbrzychu spotkałem trenera Idziaka, który nakłonił mnie do przyjścia tutaj.

W.S.: Gra w okręgówce to dla ciebie relaks?
A.M.: Zdecydowanie tak. Przyjeżdżam tylko na jeden trening w tygodniu i uczestniczę w meczach, co odciąża moje kolano. Skończyłem z zawodowym graniem, choć nie oznacza to, że nie traktuję poważnie meczów w okręgówce. Nie wiem jednak co będzie za kilka miesięcy i mam tu na myśli swoje zdrowie. Problemem było dla mnie trenowanie nawet po dwa razy dziennie i ból był tak nie do zniesienia, że musiałem brać tabletki przeciwbólowe.

W.S.: A teraz jesteś w stanie wytrzymać meczowe 90 minut?
A.M.: Tak, choć po meczu muszę obłożyć kolano lodem.

W.S.: Wielu kibiców wypowiada się o tobie w bardzo ciepłych słowach. Podkreślają głównie twoje opanowanie i spokój w obronie. Dawno nie było tutaj takiego zawodnika…
A.M.: (śmiech)

W.S.: Nie biegasz jak „wariat” po boisku…
A.M.: Lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Cieszę się na te miłe słowa. Chciałbym pomóc w realizacji celu jakim jest awans do czwartej ligi.

W.S.: Zacznijmy od początku. Pochodzisz z Wałbrzycha i jesteś wychowankiem Górnika, później trafiłeś do Wrocławia…
A.M.: Konkretnie do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Niestety po pół roku ze względu na problemy finansowe SMS zamknięto. Miałem sporo szczęścia ponieważ jeszcze zanim to nastąpiło podczas meczów mistrzostw Dolnego Śląska oraz Polski obserwował mnie trener reprezentacji Polski U-16 Antoni Szymanowski. Jakiś czas później zaprosił mnie na testy do reprezentacji, później na obóz i tam wypatrzył mnie trener Nawałka, który zaproponował mi wyjazd do Wisły Kraków. Wówczas była to Wisła Cupiała, która postawiła na młodzież, a mój rocznik 1983 był pierwszym rocznikiem naborowym z całej Polski. Trener Nawałka był wtedy skautem, który oprócz mnie zaprosił do gry braci Brożków, Kuzerę, Strąka, Nawotczyńskiego. Łącznie było nas trzynastu.

W.S.: W Wiśle byłeś dobrych parę lat.
A.M.: Tak. Spędziłem tam wiek juniora, juniora starszego. Grałem także w trzeciej lidze w rezerwach tego klubu. Nawałka brał mnie na obozy i zgrupowania pierwszego zespołu. Najlepszy moment w Wiśle miałem za trenera Kasperczaka. W wieku 18 lat byłem w szerokiej kadrze pierwszego zespołu, grałem w wielu sparingach, jeździłem na eliminacje Ligi Mistrzów. Podczas meczu z Omonią Nikozja byłem bliski debiutu, ale na wskutek zamieszania nie doszło do zmiany a pięć minut później skończył się mecz. (śmiech)

W.S.: Jak trafiłeś na Litwę? Grałeś w mało znanej lidze.
A.M.: Dwa lub trzy lata obijałem się o pierwszą drużynę Wisły a chciałem czegoś więcej. Skontaktowałem się z Ryszardem Szusterem byłym prezesem Górnika Zabrze, który zaproponował mi wyjazd właśnie na Litwę, gdzie miał znajomego kolegę i równocześnie prezesa w FC Vilnius. Tam się wszystko poprzewracało ale i popsuło bo w pierwszym meczu w ramach akurat Pucharu Litwy zerwałem więzadła w kolanie i miałem roczną przerwę. Pod wyleczeniu grałem kilka miesięcy, ale w tle pojawiły się problemy finansowe i przeszedłem do czołowego litewskiego zespołu FC Kowno.

W.S.: Grając już w Kownie w drugiej rundzie El. Ligi Mistrzów wyeliminowaliście szkockich Rangersów.
A.M.: Najpierw wyeliminowaliśmy drużynę z Andory – Santa Coloma a później trafiliśmy na Rangersów. Podczas pierwszego zremisowanego 0-0 meczu w Szkocji byłem podglądany przez trenera Hearts, który chciał mnie w swoim zespole, ale po zakończonym dwumeczu. Nieoczekiwanie wygraliśmy u siebie 2-1 i przeszliśmy dalej. (śmiech) Wszystko przesunęło się o kilka tygodni.

W.S.: W kolejnej rundzie graliście z duńskim Aalborgiem, gdzie grał Marek Saganowski. Pilnowałeś go na boisku?
A.M.: Poniekąd tak bo grałem jako defensywny pomocnik. Rozmawialiśmy a po meczu wymieniliśmy się koszulkami. Bardzo miłe wspomnienie choć sam dwumecz nie ułożył się po naszej myśli. W Danii grało się ciężko a u siebie mieliśmy kilka dobrych okazji i plany pokrzyżowała nam czerwona kartka kolegi z zespołu w 30 minucie…

W.S.: Wszystko składa się w niesamowitą całość. Mały klub z nieznanej w Europie ligi dobija się do drzwi wielkiej Ligi Mistrzów a w jego składzie ty.
A.M.: Dokładnie. Pamiętam, że prasa z całej Europy była zachwycona naszą grą. Muszę jednak przyznać, że Aalborg nie był nie wiadomo jak silnym zespołem jak na III rundę. My jednak jako kopciuszek zapłaciliśmy frycowe. Osobiście nie wyszedłem na tym źle, bo trzy dni po drugim meczu byłem już w Szkocji.

W.S.: I tak zacząłeś czteroletni okres w Heart od Midlothian.
A.M.: To był chyba najlepszy czas w mojej przygodzie z piłką. Choć zaczęło się nieciekawie bo po dwóch miesiącach doznałem kontuzji i miałem kolejną operację kolana. 

W.S.: Czyli uraz kolana przerywał twoją karierę co jakiś czas.
A.M.: Tak. To ciągnie się od okresu, kiedy grałem na Litwie aż do dziś.

W.S.: Wróćmy jednak do miłych wspomnień. Grałeś przeciwko Tottenhamowi w eliminacjach do Ligi Europy już w barwach Heart. Mało tego – po drugiej stronie boiska stali tacy zawodnicy jak Defoe, van der Vaart, Lennon czy… Gareth Bale!
A.M.: Super zawodnicy, światowa czołówka. Tutaj mówimy tylko o meczu oficjalnym. Wiele pojedynków zagraliśmy z najlepszymi zespołami Premiership w ramach sparingów więc ten kontakt z angielską piłką nie opierał się tylko o Tottenham.

W.S.: W szczycie twojej formy niektórzy dziennikarze wpisywali cię na listę Franciszka Smudy przed EURO 2012.
A.M.: To było nieporozumienie, którego źródłem byli szkoccy dziennikarze. Na jednej z konferencji prasowych zapytano mnie, dlaczego nie jestem powoływany do reprezentacji. Odparłem, że to trener decyduje, kogo chce mieć w kadrze. W międzyczasie temat podłapali polscy dziennikarze, którzy twierdzili, że dopominam się o takie miejsce. Absolutnie nie było o czymś takim mowy.

W.S.: Trochę czasu minęło i nadeszła dla ciebie zmiana na czwartoligowy Lipsk.
A.M.: Nie żałowałbym, gdyby to się inaczej potoczyło.

W.S.: Podpisałeś tam umowę na dwa lata i zerwano ją po dwóch miesiącach. Rzekomo nie pasowałeś do koncepcji władz klubu, która miała dotyczyć odmładzania składu. Czy tak rzeczywiście było? Zwolniono z Lipska wówczas pięciu zawodników.
A.M.: Tak jak teraz wszyscy chcą odmładzać. (śmiech) Ale nim doszło do tych przykrych zdarzeń, zakończyłem pozytywnym akcentem grę w Hearts ponieważ zdobyliśmy puchar Szkocji. Po sezonie otrzymałem oferty z Rosji i Azerbejdżanu z pierwszych lig. O dziwo oferta finansowa czwartoligowego Lipska była atrakcyjniejsza. Dodatkowo miałem tylko 300 kilometrów samochodem do domu, gdzie czekała żona z dziećmi i nie byłem skazany na samoloty. Po dwóch tygodniach treningów przeżyłem zaskoczenie ponieważ odwołano poranny trening a później okazało się, że zwolniono trenera. Nowy trener od razu zapowiedział zmiany a po pierwszych z nim zajęciach dowiedziałem się, że rezygnują ze współpracy i mogę sobie szukać nowego klubu. Takim sposobem zostałem na lodzie mając jeszcze trzy dni otwarte okienko transferowe. Zdążyłem i podpisałem kontrakt z FC Chemnitz, które było dla mnie dogodne także ze względu na podobną odległość od domu. (śmiech) Trzecia liga niemiecka diametralnie różni się od polskich realiów. Grałem wtedy przy pełnych trybunach, gdzie zasiadało na nich po 10 tysięcy kibiców!

W.S.:  Renomowany portal transfermarkt.com podaje, że w okresie gry w Hearts byłeś wart 750 tysięcy euro. Na sezon 2014/15 około 100 tys.
A.M.: A teraz? (śmiech)

W.S.: Załóżmy te 50 tysięcy. Czyli w Karolinie gra zawodnik, na którego nigdy naszego klubu nie byłoby stać? (śmiech)
A.M.: (śmiech) Nie ma co patrzeć na te wszystkie zestawienia i tabele. Nie wiem skąd w ogóle biorą się te wartości. Owszem, tak jak mówiłem – w Szkocji miałem swój najlepszy okres i stąd taka cena, ale ogólnie nie sugerowałbym się tym.

W.S.: Grałeś w Polsce, na Litwie, w Szkocji, Niemczech itd. Który trener najbardziej zapadł ci w pamięci?
A.M.: Z zagranicznych: legenda Hearts – Jim Jefferies oraz Portugalczyk Paulo Sergio. Profesjonaliści w każdym calu. Jim bardzo chciał, abym wrócił z Arki Gdynia do Szkocji i cieszę się, że tak się stało. Z polskich na pewno zapamiętam trenera Arki Dariusza Pasiekę. Ale mógłbym tak jeszcze wymieniać.

W.S.: Chciałem jeszcze zapytać o to samobójcze trafienie w barwach Arki Gdynia…
A.M.: Każdy mnie o to pyta. (śmiech) Bramka wpadła przez przypadek podczas gdy rywal założył wysoki pressing. Nieczysto trafiłem w piłkę i wyszło jak wyszło. Paradoksalnie zagrałem wtedy dobry mecz. Trener Pasieka był zadowolony z mojej postawy na boisku patrząc przez pryzmat całych 90 minut.

W.S.: Na koniec chciałem zapytać o aurę podczas meczu w Bystrzycy. Słyszałem, że podobała ci się pogoda (lekki deszcz i pochmurno), prawda?
A.M.: (śmiech) Coś w tym jest. W Szkocji bywały grząskie boiska ale nie aż takie. Również toczyło się boje w strugach deszczu. Było to lekkie przypomnienie warunków szkockich.

W.S.: Dziękuję za rozmowę.

Źródło obrazka: 2×45.info